Jak to jest remontować 100-letni drewniany statek? – Norwegia

Każdy z nas ma czasem ochotę rzucić wszystko, czym się zajmuje i wyjechać w Bieszczady. Moimi Bieszczadami w tym roku była Norwegia. W lipcu trafiłam na bardzo ciekawą ofertę wolontariatu na workaway.com: remont drewnianego statku. Dwa tygodnie później siedziałam już w Ryanairze lecącym do Oslo-Torp. Bałam się jak cholera, nie wiedziałam do końca, czego się spodziewać, bo z właścicielem statku – David’em – kontaktowałam się jedynie przez kilka wiadomości na WhatsAppie.

Pocieszającą myślą było to, że loty z Oslo do Polski są w zasadzie codzienne i są cholernie tanie (sic!), więc gdyby się okazało, że statek nie istnieje, a ta oferta to jeden wielki scam, mogłabym zrobić zwrot na pięcie i wrócić do Polski.

Jak możecie się domyślać, skoro czytacie ten artykuł, nie było takiej potrzeby. Statek istniał i faktycznie potrzebował (dużo) rąk do pracy. Na miejscu poznałam kilkunastu innych wolontariuszy z różnych stron świata: z Holandii, Francji, Włoch, czy ze Stanów Zjednoczonych. Międzynarodowe towarzystwo sprawiło, że przez pierwsze dwa dni czułam się skrępowana z moim językiem angielskim, z którego nie korzystałam tak intensywnie od czasów liceum. Szybko okazało się, że był to najszybszy (i najtańszy!) kurs językowy jaki mogłam przejść!

O samym procesie remontu nie będę się tutaj rozpisywać. Zapraszam Was jednak do obejrzenia wszystkich trzech części vloga, w których opisuję co robiliśmy i dlaczego. Nie jestem specjalistką w temacie szkutnictwa, ale starałam się wszystkie etapy remontu przedstawić jak najrzetelniej opierając się na informacjach od David’a, wiedzy z książek oraz na tym, co sama doczytałam w innych źródłach.

To była jedna z lepszych decyzji, jakie podjęłam w tym roku. Takie wyjazdy sprawiają, że zaczynam bardziej doceniać to, co mam na co dzień. Dają mi też poczucie sprawczości – dzięki nim widzę, że niezależnie od okoliczności zawsze sobie poradzę.